Przyjaciele!

Święta coraz bliżej, ale u mnie jeszcze nie ma nastroju świątecznego. Jest za to pył, cement i bałagan. Udało się rozpocząć przebudowę terenu przykościelnego do użytku katechezy i przestrzeni rekreacyjnej. Ale skoro na Kubie wszystko jest pięć razy trudniejsze niż w normalnym świecie to budowanie czegokolwiek jest chyba dziesięć razy trudniejsze. Udało się wyprosić pieniądze od Ambasady Polskiej na ten cel- i to wcale nie małe- ale jak to projekty domagają się rozliczenia precyzyjnego. Jak to zrobić, tego już nikt nie wie- bo skoro w sklepach- nawet z materiałami budowniczymi nie ma nic, to uzgodniłem, że wystarczy proste oświadczenie z kopią dowodu o sprzedaży jakiegoś produktu budowlanego. Rozpoczęło się szukanie- tutaj kilka worków cementu w jednej cenie, w innym miejscu w innej. Piasek, kamienie, a nawet posadzkę przywieźli jeszcze ciepłą- wszak robioną pod osłoną nocy… Jeszcze kilku rzeczy brakuje, ale tak być musi.

Pozwolenie na piśmie na przebudowę dostałem, ale zawsze jest jakieś ale… Pierwszego dnia dostałem mandat za to, że piasek leżał na chodniku przy kościele- pomimo, że ludzie pracowali ze mną przerzucają go na teren kościoła… Drugiego dnia dostałem mandat za postój ciężarówki przed kościołem dłużej niż godzinę… Trzeciego za to, że pomocnicy nie mieli zaświadczeń zdrowotnych- poprosiłem, żeby urzędnik pokazał mi swoje zaświadczenie- stwierdził, że pracownicy rządowi nie potrzebują zaświadczeń… Tak więc trzy mandaty- w takich momentach zaciskam zęby i knuję spisek, żeby chociaż odrobinę satysfakcji posiąść. Mandat płaci się na policji- więc dzień wcześniej udałem się do Bayamo- miasta stolicznego celem jak najdrobniejszego rozmienia pieniędzy na mandat- aż do rozmiarów jednego centa- to oznacza, że na jednego peso – trzeba 100 takich monet… Łącznie za jeden mandat pół reklamówki pieniędzy- a przy słabej znajomości matematyki to oznacza godzinę liczenia dla trzech osób. Słowem paraliż komisariatu na kilka godzin- a dla mnie satysfakcja gwarantowana….

Przywitałem się miło z panem milicjantem i mówię, że w sprawie mandatu… po 15 minutach odesłał mnie do innej pani milicjant i zasiadłem na krześle triumfując milcząco… wyjąłem mandat tłumacząc, że nie słusznie- pani mile podkreśla, że zawsze można napisać odwołanie- a ja, że nie nie- chętnie zapłacę bo przecież moi przyjaciele złożyli się na mandat… wszyscy… Pani zaczęła uzupełniać druczek a ja zupełnie poważnie i z gracją wyjąłem z plecaka pierwszą reklamówkę. Milicjantowa spojrzała na mnie i na zawartość i wyszła… Wróciła z dwoma milicjantami i oburzeni nic nie mówiąc zaczęli liczyć… Ja opowiadałem o sobie, świecie i wypytywałem jak się czują, jak żyją- tak z troski pasterskiej o owieczki zagubione, także w liczeniu worka groszy. A mandat wynosił równowartość siedmiu dolarów… to znaczy 7 peso convertibles to znaczy 175 peso narodowych a to wszystko pomnożyć przez 100, albowiem na pierwszy mandat nazbierałem po jedynym malutkim cencie…

Liczyli, układali, pocili się, a ja ze spokojem dialogowałem, co by nie ukazać szyderczego uśmiechu- pierwszej lekcji. A minęła już pierwsza godzina rachunków… Pierwszy mandat został rozliczony po godzinie czterdziestu minutach,  a gdy zmęczeni policjanci odetchnęli z ulgą wyjąłem kolejny mandat i dodałem z troską- trzy takie otrzymałem i wszystko pragnę uregulować. Panowie milicjanci nie wytrzymali i wyszli, a pani wstała, aby napić się wody… Po chwili wrócił pan z ministerstwa wewnętrznego i przyniósł papiery do podpisania- sam je przygotował wraz z jednym z liczebników pesowych:) – był to prosty dokument z anulowaniem dwóch kolejnych mandatów- ale ja tłumaczę, że nie potrzebuję, że chętnie zapłacę- wszak poczuwam się do winy- ale owieczkom mundurowym nie było do śmiechu- a jakomże człowiek niekonfliktowy raczej, podpisałem papiery- a mandaty natychmiast anulowano… Zapakowałem ciężki plecak monet i zapowiedziałem- jakby były kolejne to w domu mam dużo więcej takich, a sąsiad ma taczkę:)

Gdyby tylko takie problemy były przy budowach. A to robotnicy worek cementu wynoszą, a to płytek dwadzieścia… Sprawę rozwiązałem dosyć prosto- przecież zwykłe małe mp3 to dla nieświadomych kamera- którą dyskretnie zawiesiłem przy wejściu i w miejscu prac- ale żeby nie było, że to ja- zachęciłem parafianina, co lubi dużo mówić i pokazałem dyskretnie pseudo-kamerkę i zaraz wszyscy widzieli, robotnicy także. Budowa idzie, ludzie pracują, a ja szukam brakujących materiałów i kontroluje… i zawsze jak to przy budowach budżet przerasta oczekiwania… ale skoro Jezus rozmnożył chleb i ryby, a nawet wino w Kanie- to i z moją ekonomią sobie poradzi- poprosiłem Go o to w świątecznym prezencie:)

Taki czas teraz mam.

Już jesteśmy po rekolekcjach przygotowani do narodzin Pana. Skoro przyszedł w nędznej szopie to i nie pogardzi pyłami i cementem… A pasterkę będziemy świętować wszyscy razem- zamówiłem bydło-wozy i wszyscy przyjadą, a po Mszy Św. każda wspólnota przedstawi krótkie jasełka i a nawet ciasto będzie:)

Bożych Świąt